Ten film składał się z samych powtórzeń. Oto Lara przytakuje lekarzom, Lara się przebiera i przegląda się w lustrze, Lara się obkleja, Lara zrywa taśmy i pije wodę z kranu, Lara jedzie z ojcem samochodem, Lara ćwiczy balet w grupie i z trenerką. I tak na okrągło. Te sceny były powtarzane z tysiąc razy w kółko i o ile początkowo film mnie swoim tempem zaintrygował, tak pod koniec nie mogłam już zdzierżyć tej monotonii. Film mógłby być dobry jako etiuda, a nie pełny metraż. Wstawki muzyczne też denerwowały. Gra głównego aktora sprowadzała się do kiwania głową, przytakiwania i lekkich uśmiechów. No, od czasu do czasu trochę było tańczenia. Na pewno jest wiele lepszych filmów na temat transseksualistzmu- tego nie polecę.
Ten powtarzalny cykl taniec-lekarz-psycholog miał oddać rytm życia głównej bohaterki, w którym dyscyplina i powtarzalność, żeby nie powiedzieć reżim odgrywały bardzo istotną rolę na drodze do osiągnięcia upragnionego celu. Ten zabieg miał też lepiej uzmysłowić nam żmudną monotonię procesu korekty płci, który szczególnie kontrastował z niecierpliwością, jaka cechuje młodość. Choć w życiu Lary działo się bardzo dużo, efekty następowały tak wolno, że prawie nie było ich widać - tymczasem frustracja bohaterki stopniowo rosła, aż do finałowego apogeum. Sam balet to niekończące się powtórzenia tych samych sekwencji ruchowych, aż do osiągnięcia perfekcji - a tu taniec jest nie tylko definiującą życie protagonistki pasją, ale i wizualną metaforą fizycznej walki o nieosiągalny ideał (płci). To wszystko jest tu celowe i dosyć spójne.
Bardzo fajna i spójna interpretacja. Pozdrawiam i dzięki za podzielenie się nią. Mnie jednak film nadal się nie podobał z powodu tej monotonii i powtarzalności. Ale ok, co jednym podchodzi, innym już koniecznie nie musi.
Na szczęście jeszcze nie wydano żadnego dekretu zmuszającego do lubienia takich czy innych filmów. :) I moim zdaniem "Girl" nie jest bez wad - internalizacja przeżyć Lary jest tu moim zdaniem trochę za daleko posunięta, przez co dramat jest maksymalnie uwewnętrzniony i tym samym aż przesadnie schowany, ale z drugiej strony rozumiem tę pokazaną na ekranie nieumiejętność znalezienia właściwego języka do wyrażenia tego, czego się doświadcza. Poza tym jest jeszcze ta kalka wstydu, który rzutuje absolutnie na wszystko. Film ma w każdym razie pewną istotną świeżość nieoperowania prostymi opozycjami typu ja kontra świat zewnętrzny, bo pokazuje, że nawet przy wsparciu bliskich i w cywilizowanym kraju, który wyciąga pomocną dłoń, proces korekty płci jest długi i trudny, a także pełen wyrzeczeń i tragicznych wyborów (dlatego chyba najbardziej dramatyczna była w moim odczuciu nie scena z koleżankami na urodzinach, ale ta podczas premiery przedstawienia).
To było a propos "samych powtórzeń". ;) Film oczywiście genialny, jak większość tego reżysera.
Dokładnie. Ciężki i ważny temat, ale podany w wyjątkowo nudnej formie... po godzinie seansu, patrzałem co chwilę na zegarek, żeby sprawdzić ile jeszcze zostało